na Andrzejkach organizowanych nie w Andrzejki jadłam, piłam i tańczyłam.
były też wróżby oraz wróżki, które na wróżbach znały się podobnie jak ja. czyli wcale.
z lanego metalową chochlą wosku wyszła mi wyspa, co ponoć oznacza podróże,
OsobistemuMężowi zaś siedzący kot, co ponoć oznacza chodzenie własnymi ścieżkami.
własnymi, czyli nie z żoną.
posiało to lekki zamęt w naszym małżeństwie, jednak spokojnie czekamy na obrót wydarzeń.
obrotów było również dużo przy wszechstronnej płytotece DiDżeja. przykłady? ależ proszę:
You're My Heart, You're My Soul" Modern Talking, "Sharazan" Albano and Romina Power,
"Jesteś szalona" Boysów oraz "Biełyje rozy" takiego pana z Rosji, którego nazwiska nie pamiętam.
nie nie, nie byłam na dancingu w Ciechocinku. na Andrzejkach byłam. w klimacie hawajskim na domiar.
o tematyczności imprezy dowiedziałam się zbyt późno, by podejść do sprawy profesjonalnie,
wpięłam więc sobie tylko sztucznego kwiatka w mą bujną fryzurę.
OsobistyMąż także nie wyglądał na Hawajczyka z krwi i kości, więc przynajmniej pasowaliśmy do siebie.
przy oddawaniu odzienia wierzchniego uprzejma pani szatniarka wręczyła nam kraśne wisiorki,
które rozdawała zasadniczo wszystkim. w efekcie cała sala miała znak rozpoznawczy na szyi tudzież na rękach.
w zależności, jak się kto przyozdobił.
menu było również hawajskie z przewagą ananasa w ilościach mniej lub bardziej śladowych.
wódka była polska. wyborowa.
w dzieciństwie nigdy nie spałam z pluszakami.
jedyny, jakim się bawiłam, był bordowy miś, którego nazwałam subtelnie Byku.
skończył żywot marnie.
szprycowany starymi zastrzykami, zgnił. a wraz z nim jego trocinowe wnętrzności.
następny miś pojawił się już w moim dorosłym życiu.
bliscy znajomi przytaszczyli go na nasz ślub.
był atrakcją wesela, poprawin oraz poprawin poprawin, aż umęczony popularnością, wrócił z nami do domu.
odtÄ…d jest.
wielki, biały i miły w dotyku.
a krzywo zawiÄ…zana czerwona kokarda dodaje mu nonszalancji.
czemu ja dziÅ› o tym?
bo dziś podobno Dzień Pluszowego Misia.
albo siÄ™ jest fanem serii "007", albo nie.
ja lubię, choć kilku tytułów, tych początkowych zwłaszcza, nie widziałam.
kupuję ten film z całym jego lepszym i słabszym inwentarzem, z niedorzecznością,
z przerostem formy nad treścią. niestety, powstanie każdej kolejnej części jest narażone na porównanie.
przynajmniej z pierwszym z brzegu poprzednikiem. gdyby iść tym tropem,
to "Spectre" wypada gorzej niż "Skyfall".
gorzej muzycznie (Adele to Adele, potęga głosu + patos utworu zdecydowanie góruje
nad wykonaniem Sama Smitha).
gorzej tematycznie (pragnący zemsty "brat" to zwykle bohater dramatów obyczajowych).
gorzej w ogóle.
o ile monumentalny i wartki początek wgniótł mnie w całkiem wygodny fotel kinowej sali,
tak finisz trochę rozczarował. zbyt tkliwie, zbyt romantycznie, za mało Bondowsko.
Bondowsko czyli jak? zdecydowanie, mocno, na pełnej petardzie.
tymczasem gdzieś się to wszystko ulotniło, rozmyło, oklapło. jak niepodlewany od tygodni fikus.
obydwie kobiety agenta 007 też mnie nie przekonały. przedstawione na zasadzie przeciwieństw
(starsza-młoda, brunetka-blondynka) wprawdzie wyglądały zjawiskowo, lecz tylko wyglądały.
wyczekiwana przez wszystkich i mocno reklamowana Monica Bellucci
na ekranie zaistniała epizodycznie. a szkoda, bo pewnie ochoczo pokazałaby więcej seksapilu
niż przewidział scenariusz. Léa Seydoux (znana z "Życia Adeli - rozdział 1 i 2") pojawiała się
znacznie częściej, ale z kamienną twarzą i wyzuta z ludzkich emocji.
co zatem w filmie było dobre? mimo krytyki gry aktorskiej samego Bonda, mnie postać Daniela Craiga
nie przestaje uwodzić. wciąż jest zabójczo męski, wciąż przeszywa stalowym wzrokiem,
wciąż genialnie wygląda w skrojonym na swoją miarę garniturze.
może i prawdą jest, że nie chce mu się tak, jak chciało mu się w "Casino Royale" na przykład. może.
ja tego nie widzę, albo nie chcę. widzę za to mnóstwo trafnych, ironicznych i śmiesznych dialogów
(błyskotliwy James Bond i równie inteligentny Q). widzę mnóstwo dobrych zdjęć w ciepłej,
beżowo-orzechowej kolorystyce (np. scena dwojga z walizkami na pustyni), widzę świetne kostiumy,
a także efektowność całości widzę po prostu.
Tobie też radzę zobaczyć...
po raz trzeci otwieram okno pt. "Dodaj nowy wpis" i po raz trzeci je zamykam.
jest tyle rzeczy, o których chciałabym tu wprost, bez zbędnych metafor.
i gdy tak łowię aluminiową chochlą w swojej świadomości, to wypływają różne różności (rym częstochowski - niezamierzony).
w Paryżu dzieją się rzeczy nie do pojęcia. znajomi przemalowują sobie profile w barwy francuskie.
wszyscy tkwiÄ… w minucie ciszy.
w witrynach sklepowych Święte Mikołaje walczą o swoje miejsce i nikt nie ma czasu na czytanie naiwnych listów od dzieci. z czerwonych serdaków wystają im tylko okrągłe brzuchy.
ropa poszła w górę, a gaz w dół. jedna pani z drugą panią obstawiają ceny bożonarodzeniowych karpi.
wraz z liśćmi wirują w powietrzu przepisy na barszcz ukraiński.
ktoś przy okazji wspomni o Ukrainie. wszak tam też źle się dzieje.
w Rossmannie podkłady minus 49 procent, więc wrzucamy bezmyślnie do kosza kryjące lorealy,
matujące max factory oraz rozświetlające astory.
stawiamy je rzędem na półce z kafli z Paradyża (nie mylić z Paryżem) i mamy zapas do końca życia.
i jeden dzień dłużej.
*zdjęcie zawiera lokowanie produktu. bo to bardzo dobry produkt jest. dla mojej cery.
"W arytmetyce świata każdemu grzechowi przypisany jest okruch białego opłatka".Andrzej Stasiuk, Opowieści galicyjskie
"Umysły nieskomplikowane na pewno lepiej radzą sobie z interpretacją rzeczywistości".
Matko, jak ja Stasiuka czytać kocham! (zupełnie przypadkiem użyłam inwersji, która cechuje Gombrowicza wszak, a nie Stasiuka).
„OpowieÅ›ci galicyjskie” to 96 stron, 15 opowiadaÅ„, kilkunastu bohaterów. to książka krótka,
acz epicko gęsta.
jak mgła nad ranem, jak nielubiana od dziecka przeze mnie kasza, jak ścieg na zimowym swetrze.
dlatego czytałam ją powoli. słowo za słowem, opis za opisem.
niepostrzeżenie wtopiłam się w tło mieszkańców okolic Beskidu Niskiego (Limanowej, Dukli, Sękowej), łażąc z(a) nimi do knajpy, do kiosku RUCH-u, do lasu na zrywkę drzewa.
stawałam się na chwilę barmanką, żoną i kochanką, duchem Józka, obrońcą Kościejnego,
wnuczkÄ… prawie stuletniej Babki.
ciekawa byłam ich życia i jednocześnie trochę się ich bałam. może przez senną atmosferę miasteczka,
gdzie pegeerowskie byty zostały zastąpione bez pytania nowym, lepszym, kolorowym światem.
okazuje się jednak, że przemiana społeczna w 1989 roku nie wszystkim wyszła na dobre...
dużo tu o prostym życiu, ludzkim przemijaniu i nie zawsze oczywistej śmierci.
"Czasami przysiadała pod drzewem i morzył ją sen.Starość w pewien sposób unieważnia noc i dzień".
krótkie opowieÅ›ci to kolejne kartoniki puzzli, z których wcale nie wychodzi starannie uÅ‚ożony miejski obrazek do powieszenia w stoÅ‚owym. tego nie chce ani sam autor, ani ja – jako czytelnik.
ma być tajemniczo i jest. ma być melancholijnie i jest. jest też po prostu smutno.
"Beton, drewno, zapadnięte dachy, resztki płotów i żelazne balustrady balkonów
tworzą zakalec biedy i tęsknoty za telewizyjnym światem".
kto zna prozę Stasiuka, ten nadal tą prozą zachwycać się będzie.
tu dosadność i wulgarność słowa miesza się z subtelną metaforyką.
to właśnie z takiej mikstury powstaje przepiękny realizm magiczny.
"Wszystko, co dostrzeżone, musi być opowiedziane, a wielkość i nuda tej opowieści przypomina nudę i wielkość wszystkich don kichotów literatury, wszystkich tołstojów, proustów z joyce'ami na dokładkę".
dawno, dawno temu żyłam w kolorze turkusu.
ale mi przeszło.
a Ty? dawno, dawno temu żyłaś w kolorze...?
na cmentarzu o godzinie szesnastej jest cicho.
nie ma zbędnych rozmów, nie ma brzdęku szklanych zniczy wyjmowanych z jednorazowych reklamówek,
nie ma szpaleru płaszczy z najnowszej kolekcji jesień 2015 ani rzędu starannie wypucowanych butów
stojÄ…cych przy starannie wypucowanych pomnikach z marmuru szwedzkiego.
jest inaczej niż pierwszego listopada. mniej wzniośle, a jednak wciąż odświętnie.
słychać własne myśli i szelest liści.
dlatego dziś tu wróciłam. z niedosytu po wczorajszej gonitwie, gdzie z zegarkiem w ręku trzeba było meldować
się nad kolejnymi grobami, bo tam obiad, tam kawa, tam msza w plenerze, tam pełny parking.
to bardzo wiekowy cmentarz. pełen drzew starych i zapomnianych przez świat grobów.
współczesny blichtr miesza się tutaj z przedwojniem. wyłupiaste oczy sztucznych gerber zaglądają na krzywo ukrzyżowanego Jezusa w alejce niżej. spróchniałe ławki zapraszają, by ktoś na nich usiadł.
dlatego dziś tu wróciłam. bo.
na cmentarzu o godzinie szesnastej jest cicho.
pewna czytelniczka zapytała mnie w e-mailu, dlaczego tworzę tak krótkie wpisy.
najprościej mogłabym odpowiedzieć, że taki mam styl: lakoniczny. wymyślaty. zwięzłowaty.
dziś jednak dla odmiany będzie nieco dłużej.
w dodatku o polityce, bo i temat ostatnio bardzo nośny, i na czasie.
nie zamierzam, naprawdę nie zamierzam nikogo rozliczać z oddanych w niedzielę głosów.
nie obchodzi mnie, czy ktoś w ogóle był na wyborach czy też uznał, że zostanie w domu,
bo plucha i ziąb, czy głosował na Pawła Kukiza, PO czy też PiS, ale część moich znajomych
od tygodnia na facebooku o niczym innym nie dywaguje. odnoszę nawet wrażenie,
że cały facebook popadł w jedną wielką zbiorową żałobę. nic tylko kiry przywdziać
i chóralnie odśpiewać "dobryJezuanaszPanie". ja wiem, że malkontenctwo to nasza cecha narodowa,
sama ją hojnie odziedziczyłam po przodkach, ale czy naprawdę nie mamy innych tematów
na lekkie (z założenia) portale społecznościowe? czy naprawdę musimy prawić o kaczyźmie,
religii na maturze oraz pytać o te 500 złotych na dziecko, które ktoś obiecał w ferworze
głupoty własnej bez rzeczowej analizy budżetu skarbu państwa?
żeby jasnym było, nie poparłam żadnej z dwóch opozycji. tu akurat podzielam zdanie Kuby Wojewódzkiego, który powiedział, że PiS nie zasługuje na władzę, a PO na zaufanie.
głosowałam przede wszystkim na osoby, nie na partie.
z żółtej kartki wybrałam człowieka, którego znam od czasów liceum i którego cenię,
bo do tego, by być, tu gdzie jest, doszedł sam (niestety, póki co, senatorem nie będzie).
z białej książeczki postawiłam na osobę, której ugrupowanie nie zasili nawet ław poselskich.
ot życie. nie rwę szat i nie obwieszczam z cogodzinną częstotliwością, jak bardzo cała Polska
mnie zawiodła swoją naiwnością.
tymczasem większość (oczywiście ta nader aktywna tablicowo) wspiera się w utyskiwaniu
nad czarną przyszłością naszego kraju, bo nikt, absolutnie nikt z nich nie głosował na PiS.
nikt nie odważył się napisać, że 25 października na pobranej od komisji karcie wysmarował
równiutki znak iksa przy nazwisku tejże partii. i że jest zadowolony z wyniku.
i że właśnie z hukiem otwiera kolejnego szampana igristoje. bo co wtedy powiedziałaby reszta?
wstyd byłby jak diabli.
skoro wszyscy jesteśmy przeciw, my, jedna wielka facebookowa rodzina, to przecież
nikt siÄ™ nie wychyli i nie wystawi na lincz publiczny. nie uruchomi lawiny krytycznych komentarzy
pod swoim wpisem i nie stanie przeciwko całej rzeszy hardych kolegów, co w internetach brylują,
ale w życiu prywatnym już niekoniecznie.
i taka naszła mnie refleksja, że z innymi sprawami tego świata zachowujemy się identycznie.
płyniemy nurtem podobnych rzek, wpadamy do innych, łączymy się i gnamy do przodu.
nie mamy siły zawrócić, nie mamy czasu przystanąć, nie chce nam się skręcić, a im bliżej morza,
tym na horyzoncie mniej brzytew (względnie brzytw), których w drodze ostateczności można by się chwycić. ale płyniemy od zarania dziejów, od czasów Heraklita, który zresztą całkiem
czytam, słucham, oglądam powyborcze scenariusze, w których wieszcze i Kasandry tego świata
przepowiadają nam nieurodzaj, klęskę oraz dramat narodowy.
wzruszam ramionami, tkwiąc w swoim małym patriotyzmie, nie pluję jadem, nie syczę, nie oceniam.
bardziej martwi mnie fakt, że do ramówki telewizji polskiej es.a wciąż nie wróciły
poniedziałkowe teatry.
są urodziny znanych osób, o których dowiadujemy się tuż po uruchomieniu dowolnie wybranego
przez nas portalu i są takie, które od początku do końca aranżujemy sami.
o ile te pierwsze na ogół interesują nas tyle, co zeszłoroczny śnieg,
tak tymi drugimi żyjemy już kilka dni przed.
wszak bez Jej urodzin nie byłoby mnie...
spierzchnięte usta smaruję miodem według starej babcinej receptury.
dobrze, że to już jesień i wszystkie pszczoły zapadły w sen.
za to biedronki... biedronki spacerujÄ… po suchych Å‚odygach.
swobodne i wyblakłe od wakacyjnego słońca.
odkąd pamiętam, uwielbiałam jego zapach i wygląd.
pewnie dlatego stał się wiernym obiektem moich fotograficznych fascynacji.
dużo czasu upłynęło, zanim poznałam jego leczniczą moc.
organoleptycznie poznałam.
"Lektor" to nie jest melodramat. to dramat. może nawet psychologiczny.
"Lektor" to dzieło na podstawie powieści Bernharda Schlinka o tym samym tytule.
"Lektor" to genialna Kate Winslet (Oscar i ZÅ‚oty Glob w 2009 roku).
"Lektor" to piękne zdjęcia, zwłaszcza w pierwszej części filmu,
gdzie światło tańczy z pobudzonym widzem.
są filmy, po obejrzeniu których człowiek siada z mocno wyprostowanym kręgosłupem... moralnym.
międli w dłoniach zachowania bohaterów, niczym srebrny brelok od kluczy i szuka... klucza szuka.
dokonuje analizy, co zrobiłby na jej miejscu, a co, gdyby był nim.
opiniuje, sądzi, osądza. broni. staje się adwokatem i sędzią jednocześnie.
Berlin, rok 1958, małe mieszkanie w wysokiej kamienicy. ona, starsza od niego o dwadzieścia parę lat Hanna (Kate Winslet) i on, młody, dobrze wychowany, już męski, lecz wciąż nieco naiwny Michael (David Cross). przypadkowe spotkanie w zabytkowej bramie doprowadza do notorycznych,
coraz bardziej zachłannych spotkań. codzienny rytuał: kąpiel, czytanie, seks. lub odwrotnie.
aż ona znika wraz z całym dobytkiem. zostają tylko zniszczone meble i wanna w kuchni,
z której namiętność wylewała się regularnymi chluśnięciami wprost na zimną posadzkę.
"upłynęło trochę czasu, zanim przestałem jej wszędzie wyglądać, zanim się przyzwyczaiłem, że popołudnia straciły swój kształt [...], zanim moje ciało przestało wreszcie tęsknić do jej ciała; czasami sam dostrzegałem, jak moje ramiona i nogi szukały jej we śnie".
i ich losy krzyżuje surowa sala rozpraw...
"Warstwy naszego życia leżą tak gęsto jedna na drugiej, że w tym, co później stale nas spotyka, jest coś, co było wcześniej, i co nie jest zakończone i załatwione, ale współczesne i nadal żywotne...".
kto widział, proszę o opinię, kto nie widział, a czuje, że powinien, niechaj obejrzy, wróci i opowie.
ja nadal siedzÄ™ wyprostowana...
źródła zdjęć: 1, 2, 3.