fotoszepty

polityka a facebook, czyli dlaczego powielamy schematy?

pewna czytelniczka zapytała mnie w e-mailu, dlaczego tworzę tak krótkie wpisy.
najprościej mogłabym odpowiedzieć, że taki mam styl: lakoniczny. wymyślaty. zwięzłowaty.

dziś jednak dla odmiany będzie nieco dłużej.
w dodatku o polityce, bo i temat ostatnio bardzo nośny, i na czasie.

nie zamierzam, naprawdę nie zamierzam nikogo rozliczać z oddanych w niedzielę głosów.
nie obchodzi mnie, czy ktoś w ogóle był na wyborach czy też uznał, że zostanie w domu,
bo plucha i ziąb, czy głosował na Pawła Kukiza, PO czy też PiS,  ale część moich znajomych
od tygodnia na facebooku o niczym innym nie dywaguje. odnoszę nawet wrażenie,
że cały facebook popadł w jedną wielką zbiorową żałobę. nic tylko kiry przywdziać
i chóralnie odśpiewać "dobryJezuanaszPanie". ja wiem, że malkontenctwo to nasza cecha narodowa,
sama ją hojnie odziedziczyłam po przodkach, ale czy naprawdę nie mamy innych tematów
na lekkie (z założenia) portale społecznościowe? czy naprawdę musimy prawić o kaczyźmie,
religii na maturze oraz pytać o te 500 złotych na dziecko, które ktoś obiecał w ferworze
głupoty własnej bez rzeczowej analizy budżetu skarbu państwa?
żeby jasnym było, nie poparłam żadnej z dwóch opozycji. tu akurat podzielam zdanie Kuby Wojewódzkiego, który powiedział, że PiS nie zasługuje na władzę, a PO na zaufanie.
głosowałam przede wszystkim na osoby, nie na partie.
z żółtej kartki wybrałam człowieka, którego znam od czasów liceum i którego cenię,
bo do tego, by być, tu gdzie jest, doszedł sam (niestety, póki co, senatorem nie będzie).
z białej książeczki postawiłam na osobę, której ugrupowanie nie zasili nawet ław poselskich.
ot życie. nie rwę szat i nie obwieszczam z cogodzinną częstotliwością, jak bardzo cała Polska
mnie zawiodła swoją naiwnością.
tymczasem większość (oczywiście ta nader aktywna tablicowo) wspiera się w utyskiwaniu
nad czarną przyszłością naszego kraju, bo nikt, absolutnie nikt z nich nie głosował na PiS.
nikt nie odważył się napisać, że 25 października na pobranej od komisji karcie wysmarował
równiutki znak iksa przy nazwisku tejże partii. i że jest zadowolony z wyniku.
i że właśnie z hukiem otwiera kolejnego szampana igristoje. bo co wtedy powiedziałaby reszta?
wstyd byłby jak diabli.
skoro wszyscy jesteśmy przeciw, my, jedna wielka facebookowa rodzina, to przecież
nikt się nie wychyli i nie wystawi na lincz publiczny. nie uruchomi lawiny krytycznych komentarzy
pod swoim wpisem i nie stanie przeciwko całej rzeszy hardych kolegów, co w internetach brylują,
ale w życiu prywatnym już niekoniecznie.

i taka naszła mnie refleksja, że z innymi sprawami tego świata zachowujemy się identycznie.
płyniemy nurtem podobnych rzek, wpadamy do innych, łączymy się i gnamy do przodu.
nie mamy siły zawrócić, nie mamy czasu przystanąć, nie chce nam się skręcić, a im bliżej morza,
tym na horyzoncie mniej brzytew (względnie brzytw), których w drodze ostateczności można by się chwycić. ale płyniemy od zarania dziejów, od czasów Heraklita, który zresztą całkiem
przytomnie zauważył, że pantha rei.





fotoszepty

oczekiwanie.

czytam, słucham, oglądam powyborcze scenariusze, w których wieszcze i Kasandry tego świata
przepowiadają nam nieurodzaj, klęskę oraz dramat narodowy.
wzruszam ramionami, tkwiąc w swoim małym patriotyzmie, nie pluję jadem, nie syczę, nie oceniam.
bardziej martwi mnie fakt, że do ramówki telewizji polskiej es.a wciąż nie wróciły
poniedziałkowe teatry.




fotoszepty

urodziny najcudowniejszej z Mam.

są urodziny znanych osób, o których dowiadujemy się tuż po uruchomieniu dowolnie wybranego
przez nas portalu i są takie, które od początku do końca aranżujemy sami.
o ile te pierwsze na ogół interesują nas tyle, co zeszłoroczny śnieg,
tak tymi drugimi żyjemy już kilka dni przed.
wszak bez Jej urodzin nie byłoby mnie...




fotoszepty

ladybird.

spierzchnięte usta smaruję miodem według starej babcinej receptury.
dobrze, że to już jesień i wszystkie pszczoły zapadły w sen.
za to biedronki... biedronki spacerują po suchych łodygach.
swobodne i wyblakłe od wakacyjnego słońca.





fotoszepty

czarny bez.

odkąd pamiętam, uwielbiałam jego zapach i wygląd.
pewnie dlatego stał się wiernym obiektem moich fotograficznych fascynacji.
dużo czasu upłynęło, zanim poznałam jego leczniczą moc.
organoleptycznie poznałam.




kocham kino

Lektor (2008)

"Lektor" to nie jest melodramat. to dramat. może nawet psychologiczny.
"Lektor" to dzieło na podstawie powieści Bernharda Schlinka o tym samym tytule.
"Lektor" to genialna Kate Winslet (Oscar i Złoty Glob w 2009 roku).
"Lektor" to piękne zdjęcia, zwłaszcza w pierwszej części filmu,
gdzie światło tańczy z pobudzonym widzem.



są filmy, po obejrzeniu których człowiek siada z mocno wyprostowanym kręgosłupem... moralnym.
międli w dłoniach zachowania bohaterów, niczym srebrny brelok od kluczy i szuka... klucza szuka.
dokonuje analizy, co zrobiłby na jej miejscu, a co, gdyby był nim.
opiniuje, sądzi, osądza. broni. staje się adwokatem i sędzią jednocześnie.


Berlin, rok 1958, małe mieszkanie w wysokiej kamienicy. ona, starsza od niego o dwadzieścia parę lat Hanna (Kate Winslet) i on, młody, dobrze wychowany, już męski, lecz wciąż nieco naiwny Michael (David Cross). przypadkowe spotkanie w zabytkowej bramie doprowadza do notorycznych,
coraz bardziej zachłannych spotkań. codzienny rytuał: kąpiel, czytanie, seks. lub odwrotnie.
aż ona znika wraz z całym dobytkiem. zostają tylko zniszczone meble i wanna w kuchni,
z której namiętność wylewała się regularnymi chluśnięciami wprost na zimną posadzkę.
"upłynęło trochę czasu, zanim przestałem jej wszędzie wyglądać, zanim się przyzwyczaiłem, że popołudnia straciły swój kształt [...], zanim moje ciało przestało wreszcie tęsknić do jej ciała; czasami sam dostrzegałem, jak moje ramiona i nogi szukały jej we śnie".
i ich losy krzyżuje surowa sala rozpraw...

"Warstwy naszego życia leżą tak gęsto jedna na drugiej, że w tym, co później stale nas spotyka, jest coś, co było wcześniej, i co nie jest zakończone i załatwione, ale współczesne i nadal żywotne...".




kto widział, proszę o opinię, kto nie widział, a czuje, że powinien, niechaj obejrzy, wróci i opowie.
ja nadal siedzę wyprostowana...

źródła zdjęć: 1, 2, 3.

fotoszepty

piździernik.

powiem Państwu szczerze, iż mój zachwyt nad październikiem zmalał, kiedy to termometr
za oknem pokazał dwa stopnie o siódmej rano. zupełnie nieprzygotowana na taką ewentualność, jęłam szukać po pawlaczach ubrań wierzchnich z futrem wokół.
po próżnicy.
odziana w lekką jesionkę, wyszłam hardo stawiać czoła jesieni, po czym czoło owiał mi wiatr
i wróciłam do domu z katarem, gorączką oraz migreną.


dziś nie będzie więc peanów nad żółcieniem liści, winną czerwienią astrów i zmokłym kasztanem.
dzisiejszej notki nikt nie sponsoruje.
leki mam własne. termofor też.

cytaty

październik.



projekt fotoszeptów dojrzewał w mojej głowie bardzo długo...
aż powstał kilka lat temu, o czasie koloru turkusowego, kiedy zrozumiałam,
że słowa piętrzące się we mnie, są równie ważne jak obrazy wokół.
okres turkusu minął, minęły cztery pory roku, a ja chyba wciąż jestem taka sama.
nadal mam piegi i loki, nadal czytam literaturę polską, nadal zachwycam się prostotą.
tymczasem nadszedł październik.
twardy w słowie, miękki w krajobrazie.

"Jakże się cieszę, że żyję na świecie, w którym istnieje październik!
jakież to byłoby okropne, gdyby natychmiast po wrześniu następował listopad".
L.M.Montgomery "Ania z Zielonego Wzgórza"

fotoszepty

tytułem wstępu, którego rozwinięcie nastąpi wkrótce.

stamtąd przyszłam tu. piechotą.
poniekąd.
skądinąd.
reedycja.

proszę usiąść, nie bać się korników, a ja zaraz wracam z imbrykiem herbaty.
słodzicie?




Zaobserwuj mnie ;)

Subscribe